Komentarz do Planet+doc Festival: „Ambasador”, czyli o tym, jak publiczność śmieje się z Pigmeja

Komentarz do Planet+doc Festival: „Ambasador”, czyli o tym, jak publiczność śmieje się z Pigmeja

20.05.2012. W ramach trwającego festiwalu Planete+doc wyemitowano duński film „Ambasador” w reżyserii Madsa Brügger’a. Niemal każdej projekcji filmu towarzyszą różnorodne kontrowersje, odnoszące się zarówno do sposobu jego realizacji jak i samej treści. W moim odczuciu, nie obyło się bez nich i tym razem.

Film opowiada historię duńskiego dziennikarza, który za niebagatelną kwotę kupuje podrobiony paszport dyplomatyczny od wpływowych europejskich przestępców i wyjeżdża do Afryki. Najpierw udaje się do Liberii, gdzie korumpując prawników rządowych, zdobywa pozwolenia na wyjazd do Republiki Środkowej Afryki. Po dotarciu do kraju przeznaczenia zaczyna zajmować się tym, „co robi większość dyplomatów”, czyli zdobywaniem koneksji, które posłużą mu do uzyskania dostępu do rynku diamentów. Wszystkie nowe znajomości rozpoczynają się od wręczania tzw. kopert szczęścia, w których znajdują się pokaźne łapówki. Główny bohater – podobnie „jak większość dyplomatów”, maskuje swoje prawdziwe intencje działaniami na rzecz otwarcia fabryki zapałek, która da miejsca pracy lokalnym mieszkańcom. W rolę fałszywego dyplomaty wciela się sam Mads Brügger.

Większość scen jest nagrywana z ukrytej kamery. Czy są to ujęcia autentyczne czy reżyserowane? – nie wiem. Film został rozreklamowany jako prowokacja, którą wielu bohaterów przypłaciło problemami z prawem. Czy jednak hasło to stworzono jedynie na potrzeby promocji filmu czy też nie, trudno mi powiedzieć. Wielokrotnie już oglądałam świetnie wyreżyserowane „prowokacje”, więc nie do końca wierzę w autentyzm sloganu reklamowego.

Film jest o Afryce. Lecz nie tylko. Jest również o obrzydliwej do granic możliwości korupcji, która sięga lub zaczyna się o wiele dalej poza afrykańskim lądem. Przedstawia wpływowych przestępców zarówno z  Europy jak i z Afryki i dyskretnie nazywa ich biznesmenami. Splata ze sobą historie bogatych polityków, właścicieli kopalń diamentów, pośredników i dyplomatów, a wreszcie dotyka biednych mieszkańców Republiki Środkowej Afryki, którzy nie mają praktycznie żadnego wpływu na toczące się w ich kraju wydarzenia.

Jeśli film był autentyczną prowokacją, to zgadzam się ze stwierdzeniem samego Brüggera, że podjęte przez niego działania toczyły się poza obszarem etyki i moralności. Mam na myśli zwłaszcza kilka scen, które nie przestają mi krążyć w pamięci.

Fałszywy dyplomata umiejętnie udaje, że chce otworzyć fabrykę zapałek i zatrudnić w niej miejscową ludność. Dochodzi do wniosku, że zyska zaufanie i rozreklamuje fabrykę, opowiadając, że będą w niej zatrudnieni członkowie plemienia Pigmejów. Realizując swój plan, postanawia odwiedzić wioskę w buszu. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że wszyscy mieszkańcy, w tym dzieci, są w stanie kompletnego upojenia alkoholowego. Wodzowi wioski trzęsą się ręce i bynajmniej nie jest to jedyna oznaka jego głębokiego alkoholizmu. Pigmeje tańczą i śpiewają, a znajomy Brüggera, który zaaranżował spotkanie i osobiście dostarczył wino do wioski, wyjaśnia Duńczykowi, że tak wygląda obrządek wypędzania duchów.

Ten fragment seansu wymógł na mnie makabryczne odkrycie, że dla sporej części publiczności film „Ambasador” to dość abstrakcyjna komedia o dalekiej Afryce. Pijane pigmejskie dzieci na ekranie wywołały bowiem lawinę śmiechu wśród widzów i niewybrednych żartów o niższości pewnych ras. A potem brnęliśmy dalej i oglądaliśmy kolejne sceny o biedzie, braku perspektyw, korupcji i bezprawiu, które były okraszane gęstą salwą śmiechu.

Zastanawia mnie, czy gdyby jednym z bohaterów filmu był polski dyplomata lub polski przestępca, łatwiej byłoby dotrzeć do polskiego widza. Przedstawianie skomplikowanej sytuacji politycznej w krajach pośrodku Afryki wciąż wydaje się być na tyle odległe i abstrakcyjne, że można uznać je za farsę. Wydaje się jednak, że marginalizowanie kontynentu afrykańskiego i jego potencjału odbywa się w Polsce na szczeblu znacznie wyższym niż widownia w kinie, trudno więc oczekiwać, że społeczeństwo będzie reagowało inaczej.

Być może, z racji realizowanych pasji, jestem na punkcie Afryki przewrażliwiona. Być może nie jestem w stanie zrozumieć braku podstawowej wiedzy, którą w tej historii pokusiłabym się jednak nazwać brakiem empatii. Być może zbyt wiele wymagam od przypadkowo spotykanych osób. Być może. A jednak siłą rzeczy, musiałam uczestniczyć dziś w czymś, co jest dla mnie niedopuszczalne i nie potrafię przejść obok tego obojętnie.


Anna Cichecka