Afryka-Chiny: dylematy afrykańskich producentów ropy

15.05.2015. Po tym jak Nigeria utraciła rynek amerykański dla swojej ropy, złe wieści nadchodzą z Chin. W związku ze spowolnieniem gospodarki chińskiej, niewykluczone, że wkrótce do Chin popłynie mniej nigeryjskiej ropy. Utrzymujące się wciąż niskie ceny ropy powodują, że największą gospodarkę Afryki Subsaharyjskiej czekają trudne czasy. Na taki scenariusz powinny się przygotować także inne kraje afrykańskie.   

 

Chiny są obecnie największym odbiorcą nigeryjskiej ropy, nic więc dziwnego, że spadek dynamiki gospodarki chińskiej wprawił Nigeryjczyków w nienajlepszy nastrój, zwłaszcza w kontekście zapowiadanego przez nowego prezydenta wzrostu wydatków budżetowych na bezpieczeństwo i infrastrukturę transportową. Od lipca 2014 r. w wyniku spadku cen ropy, Nigeria straciła już ok. 50% prognozowanych dochodów budżetowych. Niestety z tego typu wyzwaniami, przyjdzie się coraz częściej mierzyć afrykańskim producentom surowca. Uzależnienie od Chin i odcięcie od rynku amerykańskiego stawia ich obecnie w wysoce niekomfortowym położeniu.         

 

Oxford Institute for Energy Studies opublikował interesujący z punktu widzenia Afryki raport na temat Chin i ropy. Dlaczego Afryki? Ponieważ państwa afrykańskie jeszcze niedawno zaspokajały 1/3 chińskiego zapotrzebowania na ten surowiec. W raporcie można przeczytać, że w roku 2014 Chiny kupiły za granicą dwa razy więcej ropy niż przed wybuchem globalnego kryzysu finansowego, w roku 2007. Co ciekawe jednak, nie dotyczy to ropy afrykańskiej. Import tejże zwiększył się bowiem jedynie nieznacznie - z 1 mln baryłek w 2007 r. do 1,3 mln baryłek dziennie, zaś blisko połowa tych dostaw pochodzi z jednego kraju – Angoli. Oznacza to, że Chiny skutecznie dywersyfikują swoje źródła zaopatrzenia w ropę. W 2007 r. jedna na 3 baryłki ropy zagranicznej konsumowanej przez Chiny pochodziła z Afryki, dzisiaj jest to już jedna na pięć. Znacznie więcej ropy do Chin płynie za to z Bliskiego Wschodu (2-krotny wzrost), a także z Ameryki Południowej, skąd obecnie do Państwa Środka wysyła się 3 razy więcej ropy niż w 2007 r.     

 

Nieco inny obraz wyłania się z analizy aktywów zagranicznych chińskich firm z sektora naftowego. China Economic Weekly zauważa, że w tym kontekście kontynent afrykański wyraźnie dominuje nad regionami, będącymi światowymi bastionami produkcji ropy, takimi jak Bliski Wschód. Od 1996 r., czyli od czasu, kiedy Chiny zmieniły się w importera netto ropy (produkcja krajowa surowca nie była wystarczająca do zaspokojenia potrzeb konsumpcyjnych), chińskie państwowe giganty, takie jak CNPC, CNOOC i Sinopec aktywnie nabywały aktywa w państwach afrykańskich i inicjowały nowe projekty eksploracyjne i wydobywcze na niespotykaną dotąd skalę.

 

Wybór rynków afrykańskich nie był (i wciąż nie jest) podyktowany wyłącznie zasobnością i dostępnością złóż naftowych (w końcu Afryka posiada jedynie 8% światowych rezerw), ale łatwością wejścia oraz stopniem regulacji sektora. Arabia Saudyjska czy Katar mimo gigantycznych złóż wciąż pozostają trudnodostępne, a czasem po prostu niedostępne dla inwestorów z zagranicy. Ekspansja na rynki kontynentu okazała się ponadto łatwiejsza w związku z trudną sytuacją finansową wielu państw afrykańskich (inaczej niż np. w Arabii Saudyjskiej, która posiada rezerwy warte 800 mld USD). Dla nich Pekin miał gotowe rozwiązania, np. pożyczki udzielane pod zastaw przyszłych przychodów ze sprzedaży ropy lub po prostu w zamian za ropę. W taki sposób od rządu chińskiego pożyczkę o wartości 4 mld USD uzyskała Angola.    

 

Jednym z mitów, jaki pojawia się w kontekście obecności chińskich olbrzymów naftowych na kontynencie afrykańskim jest obiegowa wiedza, że Chiny przy pomocy kontrolowanych przez siebie firm „wysysają” ropę wraz innymi surowcami afrykańskimi, które są potrzebne do utrzymania tempa wzrostu chińskiej gospodarki. W rzeczywistości 9 na 10 baryłek ropy wydobywanych za granicą przy udziale firm chińskich nie jest transportowana bezpośrednio do Chin ale na rynki międzynarodowe. Zdaniem Liu Qiana z China University of Petroleum, jedynie ropa wydobywana przez podmioty chińskie w Kazachstanie płynie bezpośrednio do Chin. Utrudnieniem jest tutaj głównie logistyka – odległość od rynku, koszty transportu oraz ograniczone zdolności magazynowania surowca na terenie Chin.

 

Co to wszystko oznacza dla gospodarek afrykańskich? Wciąż duże uzależnienie od eksportu ropy do Chin w regionie powoduje, że spowolnienie gospodarki chińskiej, nie mówiąc już o zjawiskach recesyjnych, które przecież też są hipotetycznie możliwe, przekłada się w sposób bezpośredni na parametry ekonomiczne państw afrykańskich – zwłaszcza dochody eksportowe i wpływy do budżetu. Jest to szczególnie niebezpiecznie w kontekście coraz mniejszej dywersyfikacji kierunków eksportowych, co z kolei ma związek z drastycznym spadkiem popytu na afrykańską ropę ze strony USA. Boom łupkowy w Stanach spowodował, że współpraca afrykańsko-amerykańska w zakresie dostaw ropy przechodzi powoli do historii. 

 

Wspomniana Nigeria, która kiedyś była jednym z pięciu głównych dostawców ropy do rafinerii amerykańskich, w lipcu 2014 r. po raz pierwszy od 1973 r. nie wysłała do Stanów ani jednej baryłki. Według specjalistów, w ciągu dwóch, trzech lat ropa afrykańska, która pod względem parametrów jest zbliżona do tej wydobywanej w Dakocie Północnej i Teksasie (lekka i słodka), zupełnie przestanie płynąć do Ameryki (Stany dalej eksportują gorszej jakości, ale i tańszą ropę bliskowschodnią, co jest pewnym paradoksem, ponieważ łupki miały uniezależnić Amerykanów od Państw Zatoki). Ponadto, warto zauważyć, że zmienia się również sposób wykorzystania ropy w gospodarce chińskiej. Intensywność zużycia ropy w ostatnich latach (ilość ropy potrzebnej do wygenerowania jednostki produktu krajowego) spada, co ma m.in. związek z katastrofą ekologiczną w chińskich miastach i planami wprowadzenia mechanizmów tzw. „zielonej” gospodarki (green-economy). Wszystko to sprawia, że przy wielu krótkookresowych korzyściach stawianie na Chiny w zakresie eksportu ropy może się okazać strategią niezwykle ryzykowną.    

 

Zdjęcie: Pixabay

 

Dominik Kopiński